Ostro bierzemy się za dach start 20 października
W sobotę z samego rana na naszą budowę zjechały się tłumy pomocników. Główny cel na ten poranek to przenieść płatwie i krokwie na pięterko, po długich rozmyślaniach wpadłam na pomysł żeby poprosić kolegę żeby przyjechał swoim manitou i wrzucił nam chociaż te najcięższe kawałki (2 płatwie po 10m każda). W naszej wyobraźni wszystko wyglądało pięknie podjedzie chłopaki wrzucą mu płatwię pojedzie na tyły domu i chop wrzuci beleczkę na pięterko. Rzeczywistość (jak zwykle) okazała się trochę mniej kolorowa. Chociaż poczatęk zapowiadał się dobrze, podjechał chłopaki wrzucili mu beleczkę
ładnie asekurując pojechali na tył domu
a tam zonk... manitou zaczęło się zapadać. Jedna próba podjazdu, druga, trzecia, płyty poukładalismy pod koła a on zapadał się w ziemię jak w masło, nawet bez belki nie było szans podjazdu pod ten lekki nasyp za domem. Ani przodem, ani tyłem, ani z rozpędu ani z miejsca... Chło pakom zrobiło sie już gorąco na myśl, że będą musieli to jakoś wtachać ręczni, aż tu dziadek obszedł dom dookoła i mówi "próbujemy tu" i rzeczywiście od strony garażu było trochę bardziej twardo i udało się manitou zaparkował na naszym "tarasie", chłopaki belke załadowali, wysięgnik do góry, w tym czasie ekipa chyc chyc po drabince czeka już na pięterku i znowu... zonk. Trochę brakuje...
ale mój mąż akrobata zaradził i temu chyc na manitou
zaczepił linę
i można było ciągnąć
z drygą belką poszło już o wiele lepiej chociaż chłopcy musieli ją sami zatachać za dom ale taka ekipa jaką mieliśmy dała sobie z tym radę śpiewająco
Gdy drzewko było już na górze można było podziękować pomocnikom i już samemu zabrać się za robotę.
stan na sobotę: 1 murłata, 2 płatwie i 4 słupy zamocowane na swoich miejscach.
Żeby nie było że wszyscy pracowali a ja tylko zdjęcia pstrykałam opieliłam nasze 400 choinek, podsypałam nawozem i chociaż troszkę wyrównałam koleiny po manitou za domem. I tak minęła nam sobota. Bardzo ciężki ale jakże piękny dzień.